
Pomorski sanepid, przy
wparciu dzielnych milicjantów, zamknął wczoraj kolejne sklepy z
dopalaczami. Nie na długo. Jedyną skuteczną metodą walki z
dopalaczami jest liberalizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.
2 lata temu Donald T.
grzmiał, że nie pozwoli, aby za jego rządów legalnie sprzedawano
narkotyki, po czym trzasnął pięścią w stół i sanepid się
odezwał. Teraz Skarb Państwa szuka kasy na odszkodowania dla
niezgodnie z prawem zamkniętych sklepów, sanepid zastanawia się
jak zatuszować defraudację środków przeznaczonych na badania
dopalaczy, a dopalacze, przemianowane na „nawozy do kaktusów”,
dalej w najlepsze się sprzedają.
Dopalacze to nic innego,
jak kiepskiej jakości narkotyki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
trułby się nimi, gdyby miał nieskrępowany dostęp do przebadanych
substancji psychoaktywnych o znanych właściwościach. Duża część
dopalaczy ma zastępować najpopularniejszą spośród nielegalnych
substancji – marihuanę. Garażowej produkcji syntetyczne
kannabinoidy, które stanowią składnik aktywny owych „nawozów do
kaktusów”, mają się do prawdziwej marihuany jak denaturat do
20-letniego porto.
Podczas wspólnego
posiedzenia sejmowych komisji zdrowia, sprawiedliwości i praw
człowieka oraz administracji i spraw wewnętrznych, eksperci
przyznali, że właściwie nie ma możliwości wpisania do załącznika
ustawy wszystkich potencjalnie psychoaktywnych substancji. Drobna
modyfikacja wystarczy, aby dany związek nosił już inną nazwę,
lecz nie podlegał zakazowi, jednocześnie zachowując swoje
psychoaktywne właściwości. Problem w tym, że w przeciwieństwie
do „tradycyjnych” narkotyków, w przypadku tych substancji nie ma
dostatecznej wiedzy na temat skutków ubocznych, toksyczności,
efektów długotrwałych itd. Przede wszystkim zaś, sprzedawane jako
„nawozy do kaktusów”, nie podlegają kontroli jakości – de
facto klient nie ma pełnej informacji, co kupuje.
Podobnie jak w przypadku
producentów soku brzoskwiniowego z jabłek czy konserwy wieprzowej z
kurczaka, niezgodność towaru z opisem powinna, jak najbardziej,
podlegać karze. Idąc tą ścieżką, nasyłając na nieuczciwych
sprzedawców sanepid, nie zlikwiduje się jednak zjawiska. Jedyną
metodą wyeliminowania niebezpiecznych narkotyków – jakimi
niewątpliwie jest większość tzw. dopalaczy – jest dopuszczenie
do kontrolowanego, regulowanego obrotu narkotyków tradycyjnych, tak
jak w przypadku równie szkodliwego alkoholu czy tytoniu.
Pozytywne konsekwencje
liberalizacji przepisów dostrzegają już nie tylko ustawodawcy tak
egzotycznych zakątkach świata jak Urugwaj czy Boliwia, ale też
bliższych nam geograficznie i kulturowo Czech czy Wielkiej Brytanii.
Nie bądźmy, jak zwykle, Iranem Europy.
Musi nastąpić zmiana pokoleniowa, aby takie, jakże przecież trafne, spostrzeżenia, mogły coś zmienić. Dyskusja w Polsce, nawet jeżeli się już zaczyna, bardzo szybko się kończy w tym samym miejscu - "nie, bo nie".
OdpowiedzUsuńPolitycy boją się nawet depenalizacji 1 grama suszu, a co dopiero całkowitej legalizacji. A tyle milionów (miliardów?) mogłoby do kasy państwowej spływać...
Przecież gra idzie też o pieniądze, dużo ludzi jest finansowo 'uzależnionych' od tego cyrku. Świat przestępczy będzie bronił status quo bo legalizacja oznaczałaby znaczny spadek dochodów mafii. Handel narkotykami w Polsce to ogromne pieniądze, chyba nikt nie ma wątpliwości że pewien procent z tych zysków wykorzystywany jest potem do korumpowania policji, wymiaru sprawiedliwości czy polityków... im większe zyski tym większa korupcjogenność zjawiska.
OdpowiedzUsuń