8 czerwca 2011

Europejski znak jakości


Rozmowa z Janem Mulderem, posłem do Parlamentu Europejskiego

Chociaż Unia Europejska szczyci się najwyższą jakością produkcji rolniczej, konsumenci nie mają dostępu do przejrzystej informacji o pochodzeniu kupowanych przez nich produktów. Kilka lat temu Parlament Europejski przeprowadził pilotażowy projekt, badający możliwość wprowadzenia wspólnego europejskiego znaku jakości. jakie były jego efekty? 

Pilotażowy projekt wykazał, że w Europie jest ok. 450 znaków jakości i nikt nie wie dokładnie co każdy z nich oznacza. Badanie wykazało, że istnieje wyraźna potrzeba harmonizacji i wspólnotowego podejścia. Była Komisarz ds Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Mariann Fischer Boel, zdecydowanie popierała tę inicjatywę. W 2009 opublikowała propozycję Europejskiej Polityki Jakości, jednak po jej odejściu z urzędu nic nie zostało w tej sprawie zrobione. W Parlamencie Europejskim jest grupa posłów aktywna w tym zakresie, lecz aktualnie większym zmartwieniem jest przyszłość Wspólnej Polityki Rolnej, której poświęcona jest
cała uwaga.
Skąd bierze się potrzeba wspólnego znaku europejskiej jakości żywności?
W każdym państwie funkcjonuje pewna liczba znaków jakości, co powoduje zamieszanie. Jestem posłem do Parlamentu Europejskiego od 1994 r.; w 1998 r. zgłosiłem w tej sprawie spra-wozdanie z własnej inicjatywy. Oczekujemy od europejskiego rolnika spełnienia całego szeregu norm jakości. Podjęliśmy demokratyczną decyzję, że dopuszcza się jedynie określoną liczbę zwierząt hodowlanych w jednej klatce czy wykorzystanie konkretnych pasz – wszystko jest ograniczone. Jednocześnie możemy importować w dowolnych ilościach wyroby, których produkcja w Europie jest niedozwolona. Weźmy za przykład mączkę mięsno-kostną, której obecność w paszach jest zakazana od czasu kryzysu BSE (tzw. „choroby wściekłych krów”). Jednak możemy być niemal pewni, że mięso importowane przez nas  z Brazylii, Tajlandii, czy jakiegokolwiek innego miejsca na świecie, jest produkowane ze świń i kurczaków karmionych paszami pochodzenia zwierzęcego. Jeżeli demokratycznie wybrany Parlament zadecydował, że nie chcemy w Europie danego rodzaju produkcji, nielogicznym jest jednoczesne dopuszczanie ich na rynek innymi kanałami. Jeżeli chcę wyhodować kurczaka w Europie, przede wszystkim muszę mu zapewnić odpowiednią ilość miejsca – prawo określa, ile zwierząt może być trzymanych na metrze kwadratowym. Nie wolno mi korzystać z pasz zawierających GMO (organizmy genetycznie modyfikowane), których wykorzystanie rośnie na świecie o blisko 15% rocznie. Nie mamy prawa importować modyfikowanej genetycznie paszy dla bydła – to oznacza zamknięcie nam dostępu do bardzo dużej części istniejących pasz. Jednocześnie można swobodnie importować wołowinę pochodzącą z bydła karmionego tymi paszami. Kupując w Belgii kurczaka, jeżeli nie widać wyraźnego oznaczenia, że pochodzi z Unii Europejskiej, można być pewnym, że został wyhodowany w jednym z krajów, które korzystają z zakazanej w Europie karmy zawierającej GMO. Jest to dla mnie nielogiczne.

Czy takie podejście nie stoi w sprzeczności z duchem wolnego rynku?

Moje prowadzone od lat działania na rzecz europejskiego znaku jakości nie oznaczają, że domagam się ograniczenia importu spoza Unii. Brazylia może eksportować ile zapragnie, pod warunkiem, że robi to na naszych zasadach, przy zastosowaniu tych samych kryteriów, jakie spełniać musi europejski rolnik. Jeżeli w Europie zamierzamy zakazać trzymania kurczaków w klatkach i dopuszczać tylko hodowlę na wolnym wybiegu, nie widzę logiki w zezwalaniu na rosnący import z USA suszonego żółtka, pochodzącego od kurczaków hodowanych w warunkach nie dopuszczonych w Unii. 

Poza znakiem zgodności z normami europejskimi, proponuje Pan również znak świadczący o jeszcze wyższej jakości.

Tak. Od lat powtarzam, że jeśli coś zostało wyprodukowane w jednym z państw członkowskich, to oznacza to respektowanie przepisów europejskich, czyli najwyższych norm jakości, dobrostanu zwierząt i środowiska. To jest to, co nazywam europejską jakością. Niemniej jednak jest wiele państw, które stara się iść jeszcze dalej. Wspomniane 450 oznaczeń stanowi dowód dobrowolnego poddania się bardziej restrykcyjnym normom, wykraczającym poza wymagane prawem minimum w tej czy innej dziedzinie. Twierdzę, że potrzebny nam jest wspólny mianownik dla wszystkich tych starań. Każdy produkt żywnościowy trafiający na rynek musi być bezpieczny, ale jest pewna liczba klientów, którzy wymagają więcej. Powinni mieć możliwość łatwego rozpoznania produktów szczególnie wysokiej jakości. 

Jak możemy zadbać o czytelność i jasny przekaz proponowanego nowego oznaczenia?

Każda firma może zachować swoje znaki jakości w takiej formie, jak funkcjonują obecnie; dla oceny ich rzetelności potrzebna jest jednak niezależna instytucja. Szczegółowa forma znaku jest kwestią otwartą – może to być rodzaj europejskiej flagi, bądź system gwiazdek. Chcąc spędzić noc w Krakowie, mogę wybrać zarówno hotel dwu- jak i pięciogwiazdkowy i wiem mniej więcej czego się po nich spodziewać. Jeżeli zależy mi na najwyższej jakości, wybiorę hotel pięciogwiazdkowy. Jeżeli szukam tańszego noclegu, zdecyduję się na hotel dwugwiazdkowy. Nie znając konkretnych hoteli jestem mimo wszystko w stanie przewidzieć różnicę w jakości. Taką samą możliwość powinniśmy mieć przy wyborze żywności.

Kto powinien być odpowiedzialny za wydawanie decyzji o przyznaniu takiego oznaczenia?

Instytucją, która powinna się tym zająć, jest Komisja Europejska, na podobnej zasadzie jak obecnie funkcjonuje Europejski Urząd do spraw Bezpieczeństwa Żywności (EFSA, European Food Safety Authority). Jeżeli producent twierdzi, że jego wyroby są żywnością organiczną, istnieje instytucja, która może to zweryfikować. Tego rodzaju instytucje mogą się również z łatwością zająć oceną produktów najwyższej jakości. Warto zaznaczyć, że moja propozycja zakłada, że przedsięwzięcie finansowane byłoby przez producentów i konsumentów, nie z podatków.

Jak projekt odbierany jest przez poszczególne opcje polityczne?

Mój raport z 1998 r. został przyjęty przez Parlament Europejski niemal jednogłośnie. W 2004 r. byłem sprawozdawcą w sprawie budżetu, co stawiało mnie na silniejszej pozycji. Pozwoliło mi to na przeznaczenie 500 tys. euro na wspomniany program pilotażowy. Również ta inicjatywa cieszyła się powszechnym poparciem. Obecnie mamy nowy skład Parlamentu i projekt musi od początku wywalczyć należne mu miejsce. Chciałbym osiągnąć konkretne rezultaty przed końcem obecnej kadencji.

Czy Komisja Europejska wyraziła swoją opinię na ten temat?
W Dyrekcji Generalnej ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich można spotkać zarówno zwolenników, jak i przeciwników koncepcji europejskiego znaku jakości. Część osób aktywnie wspiera moje działania, natomiast część uważa, że kwestia oznakowania powinna zostać całkowicie w rękach sektora prywatnego. Jako liberał, uważam, że powinniśmy pozostawić możliwie dużo sektorowi prywatnemu, który sam potrafi się doskonale zorganizować. Kiedy chodzi o niezależną opinię, konieczna jest jednak instytucja publiczna.

Co powinno być brane pod uwagę przy decyzji o przyznaniu znaku najwyższej jakości? Czy oprócz standardów jakości należy uwzględniać także np. normy środowiskowe?

Cała żywność produkowana bądź importowana do Europy jest sprawdzana przez EFSA i inspekcję weterynaryjną, które mają bardzo wysokie standardy sanitarne. W Europie, jak nigdzie na świecie, dbamy o kwestie środowiskowe i dobrostan zwierząt; mamy cały szereg dyrektyw wodnych, glebowych, siedliskowych czy paszowych, które unijny rolnik musi respektować. Do pewnego stopnia stanowi to odzwierciedlenie europejskich standardów etycznych. Reszta świata nie musi jednak myśleć podobnie jak my. Europejski rolnik, zmuszony jest do respektowania rygorystycznych przepisów,  konkuruje obecnie z producentami żywności, których te normy nie dotyczą. Nie jest to uczciwa konkurencja. Moglibyśmy próbować negocjować ze Światową Organizacją Handlu wprowadzenie ograniczeń w imporcie. Reszta świata nie przyjmie jednak naszych standardów jeśli chodzi o wartości etyczne, którymi kierowaliśmy się w ustalaniu przepisów, które musi przestrzegać europejski rolnik. Nasze wartości nie są uniwersalne.

Czy wprowadzenie znaku podwyższonej jakości nie stwarza ryzyka dla drobnych rolników ze słabiej rozwiniętych regionów UE?

Przez 10 lat zasiadałem w parlamentarnej delegacji ds Polski. Między 1994 a 2004 odwiedzałem wasz kraj przynajmniej 3-4 razy do roku i za każdym razem byłem pozytywnie zaskakiwany szybkością i łatwością dostosowań do legislacji europejskiej. Pojawiało się wiele obaw np. o jakość służb weterynaryjnych, które
w rzeczywistości okazały się, zgodnie z moimi przypuszczeniami, na europejskim poziomie. Podobnie w tym wypadku nie należy być pesymistą. Nie mogę tego powiedzieć z równą dozą pewności o wszystkich państwach członkowskich, lecz jestem pewien, że w przypadku Polski nie ma takiego ryzyka. Oczywiście nie stanie się to z dnia na dzień, ale Polska z całą pewnością jest w stanie dużo zyskać na wspólnej etykiecie europejskiej jakości.

Dziękuję za rozmowę!

Dziękuję.

--
JAN MULDER - Poseł do Parlamentu europejskiego od 1994 r., członek grupy politycznej Porozumienie liberałów i Demokratów na rzecz europy (AlDe). inżynier rolnictwa i ekonomiki rolnictwa uniwersytetu Wageningen. W latach 1970-75 pracował jako ekspert  Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i rolnictwa (FAO) w kenii. Po krótkim okresie pracy w Ministerstwie spraw Zagranicznych Holandii, kontynuował karierę w komisji europejskiej, gdzie w latach 1978-88 pracował jako specjalista ds. rolnictwa w krajach rozwijają cych się. W latach 1994-2009 członek parlamentarnej komisji ds rolnictwa i rozwoju Wsi.

Artykuł ukazał się w Dwumiesięczniku Przedstawicielstwa Małopolski w Brukseli: http://blizejbrukseli.malopolskaregion.eu/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz